piątek, 31 sierpnia 2012

7 Ulubionych #10.3 - Blu

źródło: http://noyork.tumblr.com/
Moja znajomość z Blu zaczęła się jeszcze przed listą XXL'a w '08. Jednocześnie z najlepszej możliwej strony, mianowicie od genialnego albumu Below The Heavens nagranego w duecie z doświadczonym producentem Exilem. Panowie poznali się kiedy na samych początkach swojej kariery Blu był hypemanem między innymi dla duetu Emanon, w którego skład wchodził własnie Exile oraz Aloe Blacc (znany teraz bardziej jako wokalista niż świetny MC). Płyta przesiąknięta wyluzowanym klimatem Kalifornii. Z genialnie skrojonymi bitami, które potrafię określić tylko angielskim soulful bo do tej pory nie udało mi się znaleźć dobrego polskiego odpowiednika. Najlepiej pokazuje czym jest Below The Heavens pierwszy singiel, wyśmienite So(ul) Amazing.

Reszta piosenek jest co najmniej równie dobra, a jeśli komuś powyższe nie wystarcza to dodam, że reedycja albumu na winylu niedawno rozeszła się na pniu. 

Niektórzy mogliby stwierdzić, że po Below The Heavens i dostaniu się na okładkę XXL'a Blu zamilkł. Jednak po prostu zaangażował się w tyle różnych projektów, pod różnymi pseudonimami, że zwyczajnie ciężko było je wyśledzić bez dogłębnego przekopywania internetu. Jednym z ciekawszych był projekt o nazwie Johnson & Jonson, nagrany z Mainframem. W jednym z wywiadów Blu wspomina, że do tej pory nie wierzy jak udało im się zrobić album oparty na tak bezczelnie prostym pomyśle jak nawijanie do podkładów, które są po prostu pętlami trzydziesto-kilku wersowych sampli. Efekt jest jednak naprawdę dobry. Nieważne czy to teledyskowe J&J, Up All Night, Bout It, Bout It czy mój ulubiony kawałek z płyty Wow!
Kolejne kilka albumów miało charakter bardziej instrumentalny, jak sam Blu powiedział, zmęczyło go rapowanie i miał ogromny apetyt na produkcję. Zaowocowało to chociażby będącym odreagowaniem na nieudany związek Her Favourite Colo(U)R i świetnym, mimo tragicznej jakości i braku masteringu, TheGODLeeBarnesLP, z którego pochodzi My Boy Blu.



Niestety audio w teledysku jest jedynym kawałkiem z tego albumu w dobrej jakości, ale Blu/GODLeeBarnes (to jego producenckie alter-ego) nie odżegnuje się od wydania TheGODLeeBarnesLP jeszcze raz w wersji zmiksowanej i zmasterowanej, pytanie bez odpowiedzi brzmi tylko "kiedy?". Zamiłowanie do surowych wersji nagrań, które sprawia że moja miłość do jego twórczości bywała wystawiana na próbę, jest jednak charakterystyczna. Choć brudne wersje mają swój urok, wydaje mi się, że czasem jednak lekkie "dosmażenie" surowego nagrania zwiększyłoby jego wartość. Najlepiej będzie można się przekonać o tym przy okazji drugiego wspólnego albumu z Exilem, który "w wersji Blu" został udostępniony za darmo na bandcampie. Teraz Give Me My Flowers While I Can Smell Them "w wersji Exile'a" (tzn. po odpowiedniej obróbce) zostanie wydane na CD i winylu nakładem Fat Beats. Pełen album został poprzedzony wyborną EPką Maybe One Day.

Trochę pominąłem jeden z ważniejszych momentów kariery Johnsona Barnesa czyli kontrakt z Warnerem. Po świetnych warunkach do pracy zapewnionych przy NoYork! sprawa niestety się posypała tuż przed premierą, kiedy dostał już nawet pełne wydanie na płytach CD na cele promocyjne. Pech chciał, że wtedy wytwórnia został wykupiony, a wszyscy, którzy zajmowali się Blu i pracowali nad albumem, zostali wyrzuceni, a data premiery NoYork! została zmieniona na przeklęte TBA (To be announced). Artysta wziął więc sprawy w swoje ręce i w zaistniałej sytuacji zgodnie z pierwotnym planem porozdawał kopie płyty na swoim koncercie na Rock The Bells 2011. Po jakimś czasie pojawiły się w internecie także streamingi i darmowe linki do pobrania albumu. Sama zawartość była przedłużeniem eksperymentów z elektronicznymi brzmieniami, których ostatnimi czasy słynie Los Angeles (chociażby Flying Lotus, który gościł na płycie, lub TOKiMONSTA), oraz oddaniu producenckiej pałeczki na solowych projektach innym producentom. Pierwszym wyprodukowanym w całości przez kogoś innego było J e s u s LP ze świetnym tytułowym kawałkiem, i które było przez pewien czas dostępne za darmo na jego bandcampie. Wracając do NoYork!, nie mogę powiedzieć, że album ten w całości przypadł mi do gustu, tym bardziej będąc przyzwyczajonym do Blu nawijającego pod klasyczne, pełne soulowych sampli produkcje. Są jednak na nim piosenki wybitnie dobre, jak chociażby pełen kalifornijskiego słońca drugi singiel z gościnnym udziałem Nii Andrews.



Jeszcze do niedawna pan Barnes wspominał, że nie wyobraża sobie rapowania po trzydziestce i że chce przerzucić się na robienie filmów. Jednak w ostatnich wywiadach, mając już lat 29, mówi o tym jak szybko czas minął i że jednak planuje jeszcze tworzyć muzykę, co mnie, i pewnie wielu innych (a mam nadzieję, że po lekturze tego tekstu więcej), bardzo cieszy.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz