środa, 2 stycznia 2013

7 Ulubionych #10.10 - Macklemore

źródło: www.facebook.com/Macklemore
Ben Haggerty jest gościem, którego muzykę szczęście mam śledzić od prawie samego początku, kiedy jedyną informacją o nim był profil na myspace. Ta odrobina hipsterskiej satysfakcji polega na tym, że byłem świadkiem na bieżąco ewolucji i zmian w muzyce Macklemore'a.
Już pierwszy, wydany własnym sumptem, album The Language Of My World był świetny. Zarówno tekstowo, jak i muzycznie. Poruszane tematy to spektrum od roli i miejsca białych w kulturze hip-hopowej (White Privlege) i, humorystyczną w formie, krytykę prezydentury G.W. Busha (Bush Song), do piosenek o nastoletnich przygodach z fałszywym dowodem (Fake I.D.) oraz męskich fiksacji wokół rozmiaru przyrodzenia (Penis Song). Wszystko to potraktowane z ogromnym humorem, dystansem do siebie i z dużą dawką zdrowego rozsądku. Dodać do tego ogromny talent do chwytliwych refrenów i dobre rapowanie, a efektem jest mocno wyróżniający się niezależny album. 
Po The Language Of My World, które ukazało się już w 2005 roku, dość długo było o Macklemorze ciuchutko, żadnej muzyki, żadnych wiadomości o nadchodzących mikstejpach czy albumach. Dopiero po czterech latach jak przysłowiowy filip z konopii, wyskoczyły do internetu The Unplanned Mixtape oraz wspólny projekt z producentem Ryanem Lewisem - darmowe The VS. EPProdukcje Lewisa i teksty Macklemore zazębiły się jak idealnie dopasowane klocki lego. Słychać też było duży rozwój Bena jako twórcy tekstów. Najlepszym przykładem jest niesamowicie osobisty, oparty o sampel z hitu Red Hot Chilli Peppers o tym samym tytule, kawałek Otherside. Perełka, w której opowiada o swoim uzależnieniu, przyczynie wspomnianej wyżej czteroletniej wyrwy w twórczości i życiu. 
Słychać, że po sięgnięciu dna odbił się bardzo mocno. Teraz jest bezsprzecznie jednym z najciekawszych młodych raperów, nie tylko niezależnej, sceny hip-hopowej w Stanach. Czego dowodem jest jego "debiut". Wydany niezależnie i nagrany w stałym już duecie z Ryanem Lewisem The Heist. Album, na który czekałem z niecierpliwością, a kolejne single tylko ją podsycały. Zaczęło się od genialnego Wing$, które jest opowieścią o kultowych butach do koszykówki, a jednocześnie o dorastaniu i szaleństwie konsumeryzmu. Następnie bujający jak łódka wiosłowa w czasie sztormu Can't Hold Us z Rayem Daltonem. Muzyczny hołd złożony zmarłemu legendarnemu w Seattle, z którego Macklemore pochodzi, spikerowi zespołu baseballowego Mariners Dave'owi Niehausowi - My Oh My, który zresztą został świetnie odebrany w mieście i Mariners zaprosili chłopaków żeby zagrali ten kawałek przed jednym z meczy. Wreszcie koncertowy teledysk do ostatniego na płycie Victory Lap, niesamowity hit o wykopaliskach w lumpeksach - Thrift Shop z Wanzem, oraz chyba najważniejszy na płycie kawałek Same Love. Chyba po raz pierwszy ktoś w kulturze tak przesiąkniętą homofobią jak hip-hop odważył się nagrać piosenkę promującą równość i tolerancję. Geniusz Macklemore'a tkwi w tym, że zrobił to zupełnie nienachalnie, bez irytującej agitacji, odnosząc się do samego siebie i historii ze swojego życia, a jednocześnie w tekście tkwi niesamowita moc.
Przyznam się, że słuchając ciągle singli, ciężko mi było z początku wsłuchać się w całą płytę. Ale było warto, bo całość jest naprawdę świetna. Osobiste historie opowiedziane z dużą dozą szczerości i optymizmu. Świetne i bardzo różnorodne produkcje Ryana Lewisa. 

Jeśli już teraz są tak dobrzy to aż strach pomyśleć na jaki poziom wejdą z czasem, ciągle się rozwijając. Z niecierpliwością więc czekam, żeby dalej śledzić ich wspólną karierę (bo mam nadzieję, że nie zaniechają współpracy).








Brak komentarzy:

Prześlij komentarz