źródło: http://www.elle.com/cm/elle/images/W1/elle-oh-land-de.jpg |
Są takie dni kiedy nie mam pomysłu czego chciałbym posłuchać. Nie mam specjalnej ochoty na nic konkretnego. Wtedy najczęściej zapuszczam się w youtube'ową dżunglę i skaczę po proponowanych piosenkach/teledyskach, aż znajdę coś co przyciągnie mnie na dłuższą chwilę. Właśnie w ten sposób jakiś czas temu odkryłem Oh Land.
Ci z Was, którzy czytali już większą część tekstów z serii odkrycia mogli odnieść wrażenie, że piszę w niej tylko o artystach dopiero zaczynających, często jeszcze przed pierwszą płytą, najczęściej z jedną lub dwiema EPkami na koncie. Tak po prostu się złożyło. Tytułowe odkrycie miało być odkryciem dla mnie, nieważne czy to zespół, znany niektórym od lat czy ktoś kto ledwo co nagrał kilka piosenek. Oh land należy do tej pierwszej, nieobecnej do tej pory na blogu kategorii. Kiedy piszę ten tekst, Nanna Øland Fabricius wydała już trzy płyty - Fauna (wydana w 2008 r.), Oh Land (trzy lata później) i Wish Bone (latem zeszłego roku). To najnowsza z nich sprawiła, że Dunka z kolorowymi włosami tak mnie oczarowała.
Kiedy już nasyciłem uszy bezustannym słuchaniem trzeciego albumu panny Fabricius, zabrałem się za wcześniejsze. No i cóż mogę powiedzieć. Znowu przepadłem. Ale od początku...
Nanna Øland (swoją drogą to właśnie od drugiego imienia pochodzi pseudonim artystki, wymawiane z angielskim akcentem brzmi jak "Oh land") pochodzi z rodziny pełnej muzyków, ale na przekór rodzinnym tradycjom postanowiła zostać baletnicą. Była uczennicą zarówno Duńskiej jak i Szwedzkiej Królewskiej Akademii Baletowej. Jednak kontuzja kręgosłupa w wieku osiemnastu lat zakończyła jej karierę i jednocześnie spowodowała zwrot ku muzyce. Z początku nieśmiałe próby nagrywane we własnym pokoju, przerodziły się po pewnym czasie w debiutancką Faunę.
Jeśli chodzi o brzmienie to jest tu wszystkiego po trochu. Odrobina eksperymentalnych melodii w klimacie Thundercata czy Flying Lotusa z domieszką Woodkida w kawałku Frostbite. Wszystko zespolone bardzo przyjemnym głosem Oh Land. Choć słucha się bardzo dobrze to można wyczuć, że artystka nadal szukała bardziej swojego stylu. Szukała i znalazła go przy drugiej płycie, bardziej marzycielskiej, ze smyczkami i bogatszymi aranżacjami. Teksty też są trochę jak z krainy snów, która przewija się chociażby w refrenie White Nights.
Wracając jednak do Wish Bone. Z repertuaru Oh Land jest to chyba najbardziej minimalistyczna płyta, na której głos wokalistki jest najbardziej słyszalny. Jak sama powiedziała w jednym z wywiadów, przestała chować się za dużą ilością instrumentów, a pozostawione elementy są bardziej wyraziste. Dzięki temu piosenki jak 3 Chances czy Love You Better są zdominowane przez wokal co nadaje im dużo bardziej balladowy charakter niż Lean i Wolf & I z Oh Land.
Ta mieszanka radośnie energetycznego popu, jakim są wspominane na początku single Pyromaniac i Renaissance Girls oraz spokojniejszych piosenek, tworzy dla mnie idealną ścieżkę dźwiękową do coraz to śmielej sobie poczynającej wiosny. Ciepłe i pełne słońca dni, przeplatane tymi zachmurzonymi, z ciepłym deszczem i porywistym wiatrem. Właśnie taka jest dla mnie muzyka Oh Land.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz