piątek, 20 czerwca 2014

Koncerty: Orange Warsaw Festiwal 2014

źródło dla wszystkich zdjęć: https://www.facebook.com/OrangeWarsawFestival/photos_stream
Bardzo długo zastanawiałem się czy iść na tegoroczną edycję. Zarówno z powodu cyrku
z zeszłoroczną edycją i wieloma poziomami ekskluzywności biletów, jak i z prozaicznego powodu jakim była wysokość cen za bilety. Niestety dla mojego portfela kiedy organizatory ogłosili koncert Florence+The Machine, a następnie OutKast i na dokładkę jeszcze Jurassic 5 nie mogłem się dłużej powstrzymać. 

Oczywiście dwa dni festiwalu to nie tylko trzy zespoły, dzięki którym kupiłem bilety. Sobotę rozpocząłem od Bombay Bicycle Club, którzy okazali się świetnym zespołem i gdyby tylko nagłośnienie było na poziomie, a publiczności trochę więcej, to mógłby to być jeden
z najlepszych koncertów Orange'a. Później skakaliśmy między scenami - Sorry Boys, The Wombats, Hurts, The Kooks, wszystkie te zespoły obejrzałem raczej z dystansu i mniej więcej po połowie koncertu. W większości wypadków niewiele było słychać więc też nie straciłem dużo nie znając repertuaru. 



Ostatnia drugiego dnia grała wspaniała Florence Welch ze swoimi Maszynami. Byłem na jej koncercie w zeszłym roku na Coke'u w Krakowie, ale muszę się przyznać, że wtedy jeszcze nie znałem praktycznie w ogóle jej dwóch genialnych albumów. Mimo to pamiętam tamten koncert jako jeden z najlepszych jakie miałem okazję przeżyć. Od zeszłego lata nadrobiłem już braki i zarówno Lungs jak i Ceremonials przesłuchałem wielokrotnie i namiętnie. Nie mogłem więc odpuścić okazji żeby zobaczyć Florence na żywo raz jeszcze, tym razem już jako absolutny fan jej muzyki. 

To co się działo podczas koncertu przekroczyło moje wyobrażenia o tym jakim uczuciem będzie być pod samą sceną w otoczeniu setek ludzi pokrytych brokatem i z wiankami na głowach. Oczywiście sam nie uniknąłem brokatu i tak jak wszyscy dookoła byłem nim pokryty od stóp do głów. Ale wracając do koncertu. Tym razem repertuar był dużo spokojniejszy niż na Coke'u, co w połączeniu z urokiem Florence dziękującej fanom za całą oprawę (kartki z napisem welcome back, papierowe serca, wszechobecny brokat i wianki na głowach dziesiątek osób) dawało wrażenie, że koncert odbywa się raczej w kameralnym klubie niż na Stadionie Narodowym. Niemniej jednak był to od początku do końca zdecydowanie jeden z najlepszych koncertów jakie miałem przyjemność oglądać. Jeśli kiedykolwiek będziecie mieli okazję zobaczyć Florence na żywo to nawet się nie zastanawiajcie.


TRZECI DZIEŃ
Ostatni dzień festiwalu zacząłem dopiero od The 1975, których debiutancką płytę przesłuchałem z ciekawości kiedy zobaczyłem ich w line-upie. Największym plusem ich koncertu było chyba stosunkowo dobre nagłośnienie, a sam zespół choć grał całkiem fajnie to był trochę zbyt zblazowany. W trakcie trwania zbytnio to nie przeszkadzało, bardziej rozśmieszało. Ale kiedy teraz się nad tym zastanawiam to takie podejście zasługuje raczej na minus.


Następny na liście był koncert Jurassic 5. Marzyłem o tym koncercie od mniej więcej dziesięciu lat, od kiedy po raz pierwszy usłyszałem na MTV Concrete Schoolyard. Już pogodziłem się, że nigdy nie zobaczę na żywo hip-hopowych legend, kiedy pojawiła się informacja, że w J5 w pełnym składzie zagra na Coachelli 2013. Oglądałem ten koncert przez internet z bananem na twarzy i po cichutku wyobrażałem sobie co by to było gdyby ktoś ściągnął ich do Polski. Już wcześniej pisałem o dylematach czy iść na tegoroczną edycję OWF czy nie, ale ostatecznym argumentem była informacja o tym, że Timbalanda zastąpi w line-upie właśnie Jurassic 5. 

Wprawdzie panowie są już po czterdziestce, ale dwugodzinne show jakie dali pozostawia w tyle chyba wszystkich młodych raperów jakich widziałem na żywo. Zagrali bezbłędnie wszystkie swoje największe hity, Cut Chemist i DJ Nu-Mark mieli swoją część z ogromnym winylem i dziwacznymi instrumentami, które chyba sami wymyślili, a kiedy okazało się, że skończyli swój set ale zostało jeszcze trochę czasu to wykorzystali czas na scenie do ostatniej sekundy i zagrali kilka kawałków na życzenie. Dwie godziny czystej radości, skakania i machania rękami. Jeden z najbardziej profesjonalnie zagranych i najprzyjemniejszych koncertów jakie przeżyłem. Wszystkie moje przez lata budujące się oczekiwania Akil, Zaakir, Marc7, Chali2na ze wspomnianymi Cut Chemistem i Nu-Markiem spełnili, a nawet przebili. A wisienką na torcie było przybicie piątki Akilowi kiedy biegał pod barierkami. Kolejne marzenie z koncertowej listy mogę odhaczyć.


Zaraz po J5 pobiegłem dołączyć do Zuzolińskiej na Kasabian. Przyznaję się bez bicia, że nie znam chyba żadnej ich piosenki. Jednak to co zobaczyłem nie wymagało znajomości czegokolwiek. Czyste szaleństwo, krzyczący JUMP! JUMP! co chwila do tłumu gitarzysta (gdyby ktoś się nie orientował to właśnie ten ze zdjęcia powyżej) i dzika impreza w skaczącej masie ludzi. Gdyby jeszcze dało się usłyszeć więcej z tego co śpiewał wokalista to mógłby to być, podobnie jak Bombay Bicycle Club, jeden z absolutnie najlepszych koncertów tego festiwalu (przynajmniej dla kogoś takiego jak ja, który nie zna repertuaru zespołu). Mimo tych organizacyjnych ułomności zdrowo się wybawiłem przez te kilkadziesiąt minut, które byłem. Jeśli będę miał kiedyś jeszcze okazję zobaczyć Kasabian to prawdopodobnie skorzystam.


No i wreszcie trzeci powód poza Florence i J5, dla którego kupiłem bilety na tegoroczną edycję - OutKast. Historia jest w zasadzie identyczna jak z Jurassic 5. Speakerboxx/The Love Below to płyta, od której zaczęła się moja kolekcja teraz licząca kilka półek. 
Show jakie zaprezentowali Andre 3000 i Big Boi to w przeciwieństwo koncertu Florence+The Machine, na którym ogromna energia szła raczej z widowni. Panowie z Outkast z gościnnym udziałem Sleepy Browna rozbujali tłum i nie przeszkadzało im to, że momentami nie dało się (znowu nagłośnienie...) zrozumieć co mówią. Mam wrażenie, że wszyscy na tym koncercie bawili się świetnie, nawet jeśli znali tylko największe hity duetu z Atlanty.  Pokazali po prostu, że nie bez powodu są uznawani za jeden z najlepszych hip-hopowych duetów w historii. 

Na sam koniec, z czystej ciekawości zostałem żeby zobaczyć na własne oczy David Guetta Show. Nie spodziewałem się wiele i chociaż rozumiem doskonale chęć wybawienia się, to taneczne hity przeplatane niemal identycznymi partiami dudniących basów wchodzących w towarzystwie fajerwerków, dymu i konfetti kompletnie mnie nie zachęcają do zabawy. Być może na taką opinię duży wpływ miał też dość mocno napierający tłum pod sceną, niemniej pozostaję w niewiedzy jeśli chodzi o kwestię popularności Davida.

Kwestie pozamuzyczne czyli organizacja całego festiwalu. Jak już wspomniałem nieraz w tekście, na większości koncertów nie było albo nic, albo prawie nic słychać. Pominę fakt, że pod tym względem przenosiny na Narodowy, który ma fatalną opinię akustyków, było strzałem w stopę jakości koncertów (byłem na edycjach organizowanych na stadionie Legii i pl.Defilad, tak źle nigdy nie było). Ale jednak niektórym udawało się zbliżyć do poziomu słyszalności jak chociażby Florence, nie wiem czego to kwestia, ale warto by było pomyśleć nad tym, że jeśli ludzie kupują drogie jak na Polskie warunki bilety to chcieliby nie tylko zobaczyć ale też posłuchać swoich ulubionych artystów. No i wreszcie bilety. Cena ceną, zawsze można to wytłumaczyć kosztami imprezy i dużym popytem. Jednak zamieszania jakie organizator wprowadził karnetami na dwa dni, nie da się wytłumaczyć. Nie tylko ja nabrałem się na chwyt marketingowy pod tytułem "kup dwa karnety na dwa dni - dostaniesz dwa bilety jednodniowe". Pieniędzy na tym pewnie nie stracili, ale wizerunkowo to chyba jeszcze gorsze zagranie niż ilość vipowskich klas biletów na zeszłorocznej edycji. Chciałbym obiecać sobie, że nigdy więcej na Orange Warsaw Festiwal nie pójdę, ale wolę później nie odwoływać własnych słów kiedy okaże się, że zaproszeni zostali kolejni wymarzeni artyści.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz